Wojna Wschód-Zachód. Niemcy i Francja są na Zachodzie tylko geograficznie?

wojna wschód-zachód

Może w przyszłości historycy uznają „brexit” (2020 r.) za początek okresu obniżania rangi Unii Europejskiej? Wyjście Wielkiej Brytanii z UE może rozpocząć budowanie anglosaskiej koalicji w Europie, zwróconej przeciw Rosji, ale także tworzonej w kontrze do Niemiec i Francji, które z państwem Putina tworzą swoisty układ.

Niemcy robią (robiły?) z Rosją doskonałe interesy. Swojemu przemysłowi załatwiły gaz zza Uralu po bardzo korzystnych cenach. Dzięki temu gospodarka znad Renu może być konkurencyjna wobec innych europejskich gospodarek. Gazociąg Nord Stream 1 jest najważniejszą arterią dostarczającą „błękitne paliwo” z Rosji do Niemiec. Nord Stream 2 to rura, z której surowiec miał być odsprzedawany „wszystkim chętnym”, czyli tym krajom, które przez „troskę o klimat” wyłączą swoje elektrownie atomowe, węglowe, a także inne zakłady zasilane wszystkim, tylko nie gazem (rosyjskim). Taki był genialny plan ludzi pokroju Gerharda Schroedera, Angeli Merkel i innych niemieckich tuzów polityki często z korzeniami w NRD.

W obecnym czasie, gdy 24 lutego 2022 r. Władimir Putin postanowił zaatakować Ukrainę, państwo niemieckie stanęło w obliczu odwrócenia się od swojej partnerki znad Wołgi. Jeszcze chyba do końca o tym nie zadecydowało, ale zakładając optymistyczny scenariusz, prawdopodobnie tego nie uniknie. Emir Kataru szejk Tamim ibn Hamad as-Sani poinformował podczas niedawnej wizyty w Berlinie, że jego kraj podpisał z Niemcami porozumienie w sprawie dostaw gazu LNG drogą morską od 2024 roku. Coś więc jest na rzeczy, bo Niemcy przebąkiwali o budowie terminali gazowych jeszcze przed wojną . Kanclerz Scholz powiedział też wyraźnie przy okazji wizyty katarskiego gościa, że Niemcy zamierzają odejść od importu gazu z Rosji. Powiedział.

A gdyby Putin posadził na kijowskim stolcu swojego namiestnika?

Wyobraźmy sobie jednak inny scenariusz. Owszem, w sytuacji, gdy Putinowi nie wiedzie się nad Dnieprem, Niemcy nie mają wyjścia i muszą, przynajmniej oficjalnie, odcinać się od matuszki Rosji. A gdyby tak Rosjanom udała się „operacja kijowska” i teraz mielibyśmy zamiast Zełeńskiego może Janukowycza w charakterze prezydenta Ukrainy (wszak były plotki, że w marcu pojawił się na Białorusi), to co? Może wtedy emir Kataru wcale nie przybyłby do Berlina?…

Co do intencji Niemiec można mieć wątpliwości z powodów geopolitycznych i “zwykłych”, biznesowych. Układ gazowy z Rosją dawał Niemcom przewagę w rywalizacji z europejskimi krajami i perspektywę skutecznego lewara na przyszłość. A niemieckie elity potrzebują tego jak „kania dżdżu”. W grze jest też inna potrzeba niemieckiego państwa. Mianowicie zachowanie statusu krajów Europy Środkowo-Wschodniej jako peryferii dla niemieckiej gospodarki. W realizacji tego celu również bardzo dobrze pomaga Rosja jako straszak na te państwa oraz dodatkowy czynnik ograniczający je w rozwoju. Czy w tej sytuacji Niemcy naprawdę porzucą Moskwę i osłabią przez to swoją pozycję?

Więcej krajów „siedzi na płocie”

Jednak Niemcy to nie jedyny kraj UE i NATO, który waha się, czy wybrać drogę atlantycką, czy pilnować swojej pozycji kontynentalnej. Zaraz za nimi jest Francja z prezydentem Macronem, który upodobał sobie „wojenne gruchanie” przez telefon z rosyjskim dyktatorem Putinem. Oczywiście, dokładnie nie wiadomo, o czym rozmawiają obaj „mężowie stanu” poza jednym przypadkiem przecieku, którego autorem jest prezydent Ukrainy Zełeński. Niedawno ujawnił on, że Macron prosił go, aby Ukraina zrzekła się części swojego terytorium na rzecz Rosji, żeby Putin mógł „zachować twarz”. Ten fakt wyraźnie pokazuje, że Francja jest na Zachodzie tylko jedną nogą i to, prawdopodobnie, lewą.

Władimir Putin i Emmanuel Macron

Kolejnym ważnym zachodnim krajem, który wydaje się dryfować na Wschód, są Włochy. Sprawa wypłynęła przy okazji żądania przez Polskę, Litwę, Łotwę i Estonię wzmocnienia wschodnich peryferii NATO. Nasze kraje domagają się rozmieszczenia na ich terytoriach większej liczby żołnierzy Sojuszu oraz dodatkowych systemów obronnych. Argumentujemy, że jest to konieczne, aby zmniejszyć ryzyko rosyjskiego ataku. Okazało się, że okoniem stanęły Włochy (wspólnie z Francją), podnosząc, że gdyby NATO spełniło prośbę wschodnich członków Paktu, to tym samym inne obszary mogłyby zostać pozbawione dostatecznej ochrony. Jak z Włochami będzie, jeszcze nie wiadomo. Może kraj ten okaże się tylko tymczasowym „listkiem figowym” francuskiego i niemieckiego „wschodniactwa”?

Opisując linie pęknięć w UE i NATO, warto wspomnieć również o Chorwacji i Turcji. Kraje te, przy okazji rozszerzenia NATO o Szwecję i Finlandię, próbują załatwić swoje interesy, szantażując Sojusz groźbą zablokowania akcesji, jeżeli nie zostaną spełnione ich żądania. Mogą to zrobić, ponieważ zgodę na przyjęcie nowego państwa do Paktu muszą wyrazić wszyscy członkowie.

Chorwacki prezydent Zoran Milanović powiedział, że jego kraj wyrazi zgodę na przystąpienie Szwecji i Finlandii do NATO, jeżeli Bośnia i Hercegowina wprowadzi prawo wyborcze korzystne dla zamieszkujących ją Chorwatów. Dziwi trochę takie postawienie sprawy, bo nie wiadomo jak Milanović wyobraża sobie wpływ Skandynawów na kształt bośniackich przepisów. Wydaje się, że chodzi o co innego. Przepisy w Bośni to tylko pretekst, żeby zablokować rozszerzenie NATO, a prawdziwym powodem zajęcia przez Milanovića takiego stanowiska, jest sympatia do Rosji.

Zoran Milanović

Milanović to jedyny polityk Unii Europejskiej i kraju-członka NATO, który otwarcie opowiedział się po stronie Rosji w kontekście jej agresji na Ukrainę. Chorwacki prezydent potępił NATO za wywołanie napięcia między Rosją a Ukrainą, którą nazwał „państwem niedemokratycznym”. Poddawał też w wątpliwość rosyjską sprawczość masakry w Buczy.

Z kolei prezydent Turcji Recep Erdogan powiedział, że jego kraj zgodzi się na przyjęcie Szwecji i Finlandii do Sojuszu, jeżeli państwa te dokonają ekstradycji do Turcji trzydziestu, jak się wyraził, „terrorystów”. Erdogan ma na myśli członków organizacji kurdyjskich, którzy przebywają w Szwecji i Finlandii. Wydaje się jednak, że tureckiemu prezydentowi po prostu szybko potrzebny jest jakiś sukces, ponieważ w 2023 roku w Turcji mają odbyć się wybory do parlamentu i prezydenckie, które Erdogan zamierza wygrać. Nie wiadomo, czy osiągnie swój cel, bo w Turcji obecnie jest bardzo wysoka inflacja, co oznacza drożyznę i trudną sytuację społeczną, a to nie przysparza Erdoganowi zwolenników. Przyszły rok to także data obchodów setnej rocznicy powstania republiki tureckiej.

Do plejady europejskich rusofili należy zaliczyć również Węgrów. Ich kraj, pod przewodnictwem Wiktora Orbana, znany jest ze swoich promoskiewskich sympatii. Wynika to prawdopodobnie z przekonania premiera, że Rosja pomoże Węgrom w odzyskaniu pozycji, a może i terytoriów, w stanie sprzed podpisania traktatu z Trianon (1920 r.). Na skutek zawarcia tego układu Węgry straciły około 2/3 swojego obszaru. Czy węgierskie oczekiwania umyślnie rozniecił Władimir Putin, aby zdobyć sojusznika w UE i NATO? Niewykluczone.

Oczywiście sprzeciwy Turcji i Chorwacji a promoskiewskie sympatie Niemiec i Francji to nie ten sam kaliber. Krnąbrna postawa tych ostatnich krajów może naprawdę zagrozić jedności UE i NATO. Wiele jednak zależy od sytuacji wojennej na Ukrainie. Im dłużej Ukraina walczy, tym bliżej jesteśmy upadku Rosji, a z pokonanym krajem Niemcy i Francuzi nie będą mogli robić interesów, bo zwyczajnie może nie być na Kremlu przychylnej im władzy. Na razie jednak niemiecką postawę można nazwać wyczekującą. A nuż Ukraina się ugnie i problem sam się rozwiąże? Francja zresztą o to wyraźnie zabiega.

Potężne siły rozrywające – czy UE i NATO pozostaną w znanym nam kształcie?

Żeby nie wiem jak Niemiec i Francji nie lubić, przyznać trzeba, że są to regionalne potęgi i kontynentalne filary NATO oraz Unii Europejskiej. Ich wyraźny kurs na Wschód, a także rozkład europejskich reguł, który te państwa proponują (łamanie zasady nienaruszalności granic za cenę dobrego samopoczucia jakiegoś polityka), mógłby doprowadzić nawet do rozpadu UE i Paktu Północnoatlantyckiego. Oba wydarzenia byłyby dla Polski niekorzystne, a zwłaszcza to drugie, bo osłabiłoby oddziaływanie Stanów Zjednoczonych w Europie. Nawet jeśli teraz wydaje się to grubą political-fiction, to nie znaczy, że jest niemożliwe.

Wiedzą chyba również o tym Anglosasi, dlatego Wielka Brytania w 2020 r. opuściła UE, co wygląda na wstęp do budowania przez USA i UK bloku krajów europejskich w opozycji do francusko-niemieckiego duetu. Nawet w obliczu tylko niezdecydowania europejskich „partnerów”, USA muszą mieć na nich solidny „kij”, jeżeli chcą realizować swoje interesy, również globalne. Wydaje się, że takim „kijem” może być zjednoczona pod antyrosyjskim sztandarem Europa Środkowo-Wschodnia.

Co może oznaczać dla drugiej strony ewentualny rozpad UE i NATO? W krajach tria Niemcy/Rosja/Francja (NRF) może nawet byłoby to mile widziane, bo na gruzach UE mogłyby już bez przeszkód tworzyć nową unię „od Lizbony do Władywostoku”, bez sprawiającej same problemy Europy Środkowo-Wschodniej i wtrącania się USA. NRF ma jednak pecha. Nie leży to w interesie Wuja Sama.

Czy da się odwrócić Niemcy i Francję na Zachód?

Należy przypuszczać, że Stany Zjednoczone zdają sobie sprawę z powyższych problemów i niepewności, co do niektórych krajów Europy w zakresie pilnowania wartości, na których swoją potęgę zbudował nie tylko świat Zachodu, ale także wiele krajów Wschodu. Opór Niemiec i Francji, a także Turcji, jeżeli przybrałby duże rozmiary, mógłby stać się przyczyną poważnego osłabienia zachodniego obozu. Jakie może być na to remedium? Przede wszystkim znaczne osłabienie Rosji (co na szczęście już się odbywa), a w dalszej kolejności zmiana władz w Niemczech i Francji na prozachodnie. To ostatnie jednak niestety zależy (przynajmniej w części) od „woli ludu”.

O rozpadzie Rosji: LINK

Piotr H. Bogucki

Piotr H. Bogucki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *